22 lut 2016

Made to China

Początek roku dał nową erę. Erę, podczas której futbol może się przenieść na wschód, do kraju Smoka. Transfery Ramiresa, Teixeiry, czy chyba najbardziej absurdalna transakcja w historii XXI wieku- odejście Jacksona Martineza z Atletico za blisko 50 milionów daje wiele do zastanowienia. Ostatnio do grona tych piłkarzy dołączył Ezequiel Lavezzi, wicemistrz świata, który do końca kontraktu w PSG miał cztery miesiące. Miał to kluczowe słowo.
Mimo takiego krótkiego czasu do wygaśnięcia umowy Chińczycy zapłacili Paryżanom 10 milionów euro i Pan Lavezzi od lutego będzie zachwycał swoimi umiejętnościami w państwie środka. Śmieszą mnie jednak opinie, że futbol staje się coraz  bardziej przepłacony.

Ja przepraszam bardzo, ale czyja to jest wina? Okej, niektórzy naprawdę przesadzają (tutaj muszę trochę ponarzekać na moją ukochaną Premier League), ale na miłość boską, to że Chińczycy płacą za snajpera Atletico Madryt, jednej z najlepszych drużyn w Europie, mało tego, gracza dobrze prosperującego, to nie oznacza że futbol doszedł do ściany.
Ba! Beniaminek tamtejszej ligi pozyskał Gervinho, więc gracza o uznanej marce w Europie.

Kilka lat temu, szejk Mansour postanowił kupić Manchester City. Czy na złe nam, kibicom to wyszło? Czy gdyby nie niebotyczne transfery  Gaël’a Clichy’ego, Samira Nasriego i Segio  Agüero, to oglądalibyśmy tak ekscytującą walkę o mistrzostwo Anglii w sezonie 2011/12?
Takiego finiszu w historii angielskiej piłki nie było NIGDY! Nawet w 1992 roku!
Czy to, że Nasser Al-Khelaifi jest prezesem Paris-Saint Germain komuś przeszkadza? Futbol prezentowany przez Paryżan daje iskierkę nadziei, że w tym sezonie Champions League wreszcie ktoś się wyłamie z dominacji Barcelony, Realu czy Bayernu.
Wiele ekip oczywiście wydaje pieniądze w błoto (niestety znów trzeba zganić kluby z Wysp; patrz: Newcastle United, Aston Villa i ostatnio ku mojemu smutkowi- Manchester United).
Są wszakże zespoły, gdzie pieniądz to wartość nadrzędna, tj. Bayern Monachium, gdzie brak galaktycznych wzmocnień pow. 50 mln euro.
Wkurza mówienie, że pieniądz niszczy rywalizację, bo koniunktura w futbolu, jak wszędzie się zmienia. Pewnie za kilka lat za piłkarzy będzie się płacić setki milionów. Taka jest natura, popyt na dobrych zawodników wzrasta, bo i więcej jest dobrych, bądź bardzo dobrych klubów. Takie są koleje losy, naturalne zresztą.

Jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia były transfery zawodników, powiedzmy sobie szczerze wątpliwej klasy do topowych zespołów. Bo tych zespołów było mniej. Dwaj mocarze z Hiszpanii, kluby angielskie: Manchester United, Liverpool, w Niemczech Bayern, a we Włoszech: kluby z Mediolanu, ewentualnie Stara Dama z Turynu.
 Chelsea, do momentu przejęcia przez Abramovicha była solidną firmą, ale o półkę niżej niż wymienione wyżej kluby.
Transfery, dzięki którym na firmamencie Champions League „The Blues” się pojawili, tylko wzmocniły rywalizację. Gdyby nie Rosjanin Didier Drogba być może nie zostałby legendą Chelsea, a Michael Essien grałby do końca kariery w Olympique Lyon.
Kiedyś, gdy pieniądze odgrywały mniejszą rolę były też i ligi, które na tym korzystały. Obecnie nie do pomyślenia jest, by do półfinału Ligi Mistrzów, nie mówiąc o finale czy triumfie, dochodziły Deportivo La Coruna czy FC Porto.
Futbol owszem zmierza ku granicom finansowych absurdów, ale moim zdaniem nie jest to takie złe jak wszyscy malują. Piłka staje się coraz bardziej prestiżowa, mimo że mniej elitarna.
Zwiększa się jednak rywalizacją, a o to w tym biznesie przecież chodzi.

Podsumowując ten wywód prędzej czy później musiało dojść do eskalacji piłki nożnej na rynek azjatycki. Tamte kluby płacą bardzo dobrze, za graczy niekiedy podstarzałych, wcale nie tak świetnej jakości, jak się nam to wydaje. Dzięki temu Europa będzie się bogaciła, co doprowadzi do piłkarskiej inflacji, czego dowodem może być już najbliższe okno transferowe.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz