27 lut 2016

Dokąd zmierza FIFA?

Wczoraj na kongresie Międzynarodowej Federacji  Piłkarskiej wybrano nowego szefa. Po osiemnastu latach na stanowisku przewodniczącego FIFA nie będzie zasiadał już Sepp Blatter. Osiemdziesięcioletniego Szwajcara zastąpił o trzydzieści cztery lata młodszy rodak- poprzednio sekretarz generalny UEFA- Gianni Infantino.
Czy to coś zmieni w wizerunku skorumpowanej w ostatnich lata federacji?
Póki co wizerunkowo FIFA zyskuje. Infantino jest posiadaczem…. najsłynniejszej łysiny w światowym futbolu i ma dobrą prasę w świecie piłki. W latach 2009-2016 był sekretarzem generalnym Europejskiej Federacji Piłkarskiej i mistrzem wszystkich ceremonii. Żadne losowanie nie mogło się odbyć bez „peloto” , czyli po prostu „Łysego z UEFA”.
Poprzednik Infantino swoją władzę też zdobył awansując z pozycji sekretarza generalnego. Od piętnastu lat był związany z UEFA.
Przynajmniej póki co budzi pozytywne emocje. Przede wszystkim 45 latek mówi sześcioma językami, w tym arabskim, budzi sympatię i do tej pory nic się do niego nie przylepiło, gdy wychodziły na jaw różne brudy futbolu.
Wracając jednak do kluczowego pytania zawartego w tym felietonie: Nie, z całą sympatią jaką darzę Gianniego, wizerunek FIFA się nie zmieni tak bardzo jak byśmy tego chcieli i tak bardzo jak chce tego sam Szwajcar. OK, mimo tego że, podkreślę po raz kolejny, Infantino jest postacią pozytywną to sam związek pozostanie taki jak był. Za dużo w nim skorumpowanych osób, co idealnie potwierdza bądź co bądź świetna książka „FIFA MAFIA” aut. Thomasa Kistnera.
Powinniśmy być dobrej myśli, ale dopóki całe struktury federacji się nie zmienią to obraz FIFA pozostanie taki  jak jest obecnie, czyli nie tyle co nadszarpnięty, ale bardzo skompromitowany. Przez wszystkie lata, nas kibiców i dziennikarzy, bezczelnie oszukiwano . Myśleliśmy, że choć nasza ukochana dyscyplina pozostanie „czysta” i wolna od korupcji, siły pieniądza popychającego machinę zwaną FIFĄ.
Analizując  za i przeciw może się Gianniemu Infantino udać, może ale nie musi. Sam nic nie zdziała. Jeśli znajdą się ludzie dobrej woli w szeregach armii FiFowskiej to „dobra zmiana” będzie możliwa.
Z pochodzenia Włoch jest ostatnią osobą, którą można posądzić o korupcję, więc można sądzić iż, w nie tak krótkim oczywiście okresie, ale naprawi ten cały mechanizm napędzający futbolową machinę. Już niebawem mamy zobaczyć prawdziwe reformy polegające na zmniejszeniu władzy Komitetu Wykonawczego i Przewodniczącego, potocznie zwanego prezydentem.
Dobry ruchem na pewno jest skrócenie kadencji Przewodniczącego Federacji do trzech lat.

Czas pokaże czy „Łysy” tak sprawnie będzie zarządzał pachołkami  w postaci działaczy jak czynił to ze swoimi kulkami.



22 lut 2016

Made to China

Początek roku dał nową erę. Erę, podczas której futbol może się przenieść na wschód, do kraju Smoka. Transfery Ramiresa, Teixeiry, czy chyba najbardziej absurdalna transakcja w historii XXI wieku- odejście Jacksona Martineza z Atletico za blisko 50 milionów daje wiele do zastanowienia. Ostatnio do grona tych piłkarzy dołączył Ezequiel Lavezzi, wicemistrz świata, który do końca kontraktu w PSG miał cztery miesiące. Miał to kluczowe słowo.
Mimo takiego krótkiego czasu do wygaśnięcia umowy Chińczycy zapłacili Paryżanom 10 milionów euro i Pan Lavezzi od lutego będzie zachwycał swoimi umiejętnościami w państwie środka. Śmieszą mnie jednak opinie, że futbol staje się coraz  bardziej przepłacony.

Ja przepraszam bardzo, ale czyja to jest wina? Okej, niektórzy naprawdę przesadzają (tutaj muszę trochę ponarzekać na moją ukochaną Premier League), ale na miłość boską, to że Chińczycy płacą za snajpera Atletico Madryt, jednej z najlepszych drużyn w Europie, mało tego, gracza dobrze prosperującego, to nie oznacza że futbol doszedł do ściany.
Ba! Beniaminek tamtejszej ligi pozyskał Gervinho, więc gracza o uznanej marce w Europie.

Kilka lat temu, szejk Mansour postanowił kupić Manchester City. Czy na złe nam, kibicom to wyszło? Czy gdyby nie niebotyczne transfery  Gaël’a Clichy’ego, Samira Nasriego i Segio  Agüero, to oglądalibyśmy tak ekscytującą walkę o mistrzostwo Anglii w sezonie 2011/12?
Takiego finiszu w historii angielskiej piłki nie było NIGDY! Nawet w 1992 roku!
Czy to, że Nasser Al-Khelaifi jest prezesem Paris-Saint Germain komuś przeszkadza? Futbol prezentowany przez Paryżan daje iskierkę nadziei, że w tym sezonie Champions League wreszcie ktoś się wyłamie z dominacji Barcelony, Realu czy Bayernu.
Wiele ekip oczywiście wydaje pieniądze w błoto (niestety znów trzeba zganić kluby z Wysp; patrz: Newcastle United, Aston Villa i ostatnio ku mojemu smutkowi- Manchester United).
Są wszakże zespoły, gdzie pieniądz to wartość nadrzędna, tj. Bayern Monachium, gdzie brak galaktycznych wzmocnień pow. 50 mln euro.
Wkurza mówienie, że pieniądz niszczy rywalizację, bo koniunktura w futbolu, jak wszędzie się zmienia. Pewnie za kilka lat za piłkarzy będzie się płacić setki milionów. Taka jest natura, popyt na dobrych zawodników wzrasta, bo i więcej jest dobrych, bądź bardzo dobrych klubów. Takie są koleje losy, naturalne zresztą.

Jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia były transfery zawodników, powiedzmy sobie szczerze wątpliwej klasy do topowych zespołów. Bo tych zespołów było mniej. Dwaj mocarze z Hiszpanii, kluby angielskie: Manchester United, Liverpool, w Niemczech Bayern, a we Włoszech: kluby z Mediolanu, ewentualnie Stara Dama z Turynu.
 Chelsea, do momentu przejęcia przez Abramovicha była solidną firmą, ale o półkę niżej niż wymienione wyżej kluby.
Transfery, dzięki którym na firmamencie Champions League „The Blues” się pojawili, tylko wzmocniły rywalizację. Gdyby nie Rosjanin Didier Drogba być może nie zostałby legendą Chelsea, a Michael Essien grałby do końca kariery w Olympique Lyon.
Kiedyś, gdy pieniądze odgrywały mniejszą rolę były też i ligi, które na tym korzystały. Obecnie nie do pomyślenia jest, by do półfinału Ligi Mistrzów, nie mówiąc o finale czy triumfie, dochodziły Deportivo La Coruna czy FC Porto.
Futbol owszem zmierza ku granicom finansowych absurdów, ale moim zdaniem nie jest to takie złe jak wszyscy malują. Piłka staje się coraz bardziej prestiżowa, mimo że mniej elitarna.
Zwiększa się jednak rywalizacją, a o to w tym biznesie przecież chodzi.

Podsumowując ten wywód prędzej czy później musiało dojść do eskalacji piłki nożnej na rynek azjatycki. Tamte kluby płacą bardzo dobrze, za graczy niekiedy podstarzałych, wcale nie tak świetnej jakości, jak się nam to wydaje. Dzięki temu Europa będzie się bogaciła, co doprowadzi do piłkarskiej inflacji, czego dowodem może być już najbliższe okno transferowe.


17 lut 2016

Lewydependiencja, czyli czy Bayern doszedł do ściany?

Bayern Monachium, najlepszy niemiecki klub, jeden z najlepszych w Europie zresztą, ma w swoich szeregach napastnika klasy światowej.
Napastnik ten, pochodzący z pięknego zachodniosłowiańskiego kraju, już w poprzednim sezonie imponował swoimi walorami prezentowanymi na boiskach Bundesligi i Europy.
Od pewnego czasu snajper ów znajduje się na czołówkach gazet całej Europy niemal bez przerwy.
Zresztą, co się dziwić, skoro na dotychczasowych dziesięć goli zespołu w 2016 roku przypada osiem zdobytych przez Roberta Lewandowskiego. 
Bestia, terminator, monster te określenia nasuwają się same.
Należy sobie jednak zadać pytanie, które przede wszystkim powinni sobie zadać działacze z Monachium : Co by było, gdyby Roberta nie było?
Powiedzmy sobie szczerze i uczciwie, że Polak jest najlepszym piłkarzem w Niemczech, jednym z najlepszych na świecie, a co za tym idzie najlepszym zawodnikiem Bayernu!
O ile Costę,Mullera czy tym bardziej Lahma można zastąpić innym graczem, to naprawdę trudno sobie wyobrazić team Guardioli bez Lewego.
Paradoksalnie nawet Neuer, który jest najlepszym golkiperem na świecie prędzej ustąpiłby miejsca Ulreichowi, a Bayern by na tym nie stracił!

Bayern w całej swojej historii nie miał drużyny, w której dominowałby jeden zawodnik i którego wpływ na grę całej ekipy byłby tak ogromny, jak ma to miejsce w przypadku Roberta.
Polak nie tylko strzela gole. Nieraz cofa się i pomaga w rozegraniu, potrafi inteligentnie obsłużyć partnerów z ataku. Jest zawodnikiem kompletnym. O ile Messi, Ronaldo i Neymar są graczami najlepszymi, ponad wszystkimi, to Polak znajduje się o ten kroczek za nimi, w jednym szeregu z Suarezem, Benzemą, Jamesem czy Bale’m.
Kapitan naszej reprezentacji jest na czwartej pozycji w klasyfikacji Złotego Buta, co potwierdza jaki sezon rozgrywa. Do lidera, Higuaina traci sześć punktów, czyli trzy gole, a do Jonasa i Suareza dwie bramki.

Zatem czy Bawarczycy stają się uzależnieni od polskiego napastnika?
Wobec olbrzymich problemów kadrowych z defensywą szanse Bayernu w starciach z Juventusem są mocno zredukowane. Jedynym promyczkiem nadziei dla mistrza Niemiec jest Lewandowski, który może błysnąć geniuszem i strzelić decydującą bramkę...
Ostatnie ligowe starcie z Augsburgiem  było osiemdziesiątym meczem, jaki Polak rozegrał pod wodzą Pepa Guardioli. Bilans tych spotkań w jego wykonaniu jest znakomity. 56 goli i 16 asyst.
Dorobek godny najlepszych snajperów w historii FCB.
Mało tego! Bayern przegrał tylko dwa mecze, gdy Lewandowski trafiał do siatki rywali, co jest kolejnym dowodem na wielkie znaczenie i ogromny wpływ Polaka na zespół ze stolicy Bawarii.
Dopełniając imponujące statystyki RL9 warto odnotować dwa hat-tricki (Wolfsburg i Dinamo Zagrzeb), a także dwanaście tak zwanych dwupaków.
Wraz z Thomasem Muellerem, Lewandowski ma szansę na tytuł najskuteczniejszego duetu w historii Bundesligi. W tej chwili należy on do Edina Dżeko i Grafite, którzy w barwach VfL Wolfsburg w mistrzowskim dla niego sezonie 2008/2009 trafiali do siatki łącznie 54 razy. Ich bilans był niezwykle wyrównany: Bośniak strzelił 26 bramek a Brazylijczyk – 28. Po dwudziestu kolejkach obecnego sezonu "Lewy” ma na koncie 19 trafień, podczas gdy reprezentant Niemiec – 14. Sumarycznie daje to 33 trafienia, co na tym etapie sezonu jest rekordem.
W porównaniu do Lewandowskiego śmiesznie w Bayernie prezentuje się inna była gwiazda Mario Goetze, która w moim przekonaniu pozostanie zawodnikiem jednego meczu (finału mundialu przyp.red).

Wracając do kłopotów Bayernu z obsadzeniem pozycji środkowego obrońcy to ewidentnie coś jest nie tak! Skoro czterech nominalnych stoperów wypada ze składu, a dwóch z nich nie zagra praktycznie do końca sezonu to nie jest to sytuacja normalna.
Pech pechem, ale poza kontuzją pechowca Badstubera urazy leczą Boateng, jeden z twardszych zawodników, a także Benatia i Martinez, którzy mimo poprzednich problemów zdrowotnych wracali w tym sezonie do dobrej dyspozycji fizycznej.
Skoro taka sytuacja powtarza się od kilku lat musi się coś zmienić, bo w takim składzie personalnym Bayern nie tylko nie wygra Ligi Mistrzów, ale także odpadnie z Juve!
Zresztą nie jest to moja osobliwa opinia, bo podobnie twierdzi były selekcjoner reprezentacji Włoch Cesare Prandelli.
Mówię serio, tym bardziej że poza Lewandowskim Bawarczycy grają strasznie schematycznie i nudno w rundzie wiosennej Bundesligi.
Schematycznie, jak na nich, czyli rozgrywają piłkę przez "pół godziny" i nie mają pomysłu co z nią zrobić.
Co by było gdyby Polak nie był w takiej formie jak obecnie strach pomyśleć. Guardiola twierdzi, że to zaszczyt być trenerem Polaka, sądzę że tutaj warto pozostawić wypowiedź Hiszpana bez komentarza.
Wielkość Roberta jest niepodważalna. Nieśmiertelność może mu jednak zapewnić tylko transfer do Hiszpańskiego potentata.

Wydaje mi się jednak, że czas Bayernu w obecnym kształcie powoli dobiega końca.
Jeśli Carlo Ancelotti chce w przyszłym sezonie budować klasowy zespół to musi zatrzymać Polaka, który jest dla Bayernu niczym tlen.


Guusaria nie traci szans na awans.

Po 66 dniach powróciła. W niezmienionej, dobrej, interesującej odsłonie. Jedyna w swoim rodzaju. Liga Mistrzów.
To,że nie ma w niej Polaków (mowa tu o klubach) nie przeszkadza polskim kibicom w eksycytowaniu się tymi rozgrywkami.
W sumie dobrze...bo gdyby było inaczej fani z nad Wisły nie oglądali by popisów mistrzów od 1997 roku....
Ale przejdźmy do rzeczy przyjemniejszych.
Bo powróciła Liga Mistrzów i to powróciła w stylu i odsłonie w jakiej chcemy oglądać wszystkie jej mecze.
Na Parc de Princess w cieniu skandalu z Aurierem w roli głównej zawitała Chelsea. 
Fakt,że spotkanie było otwarte i prowadzone w szybkim tempie możeldziwić. OK. Od czasu przejęcia sterów przez Hiddinka Chelsea zaczęła grać jak normalny zespół, w miarę normalny powiedzmy, a nie jak zbiorowisko ludzi.
W meczu w stolicy Francji od początku rzucało się w oczy, że gospodarze są faworytem dwumeczu.
Chelsea grając dobrze w obronie wytrzymała do 40 minuty, gdy z rzutu wolnego trafił Zlatan Ibrahimovic. 
Pięć minut później wyrównał Mikel, który trafia tak rzadko,jak rzadko polskie kluby trafiają do LM. 
Druga odsłona i kunszt Di Marii dały prowadzenie i zapewniają minimalną zaliczkę przed rewanżem.
Gol Cavaniego,bądź co bądź ładny zresztą, daje jednak nadzieję...Chelsea.
Kibicom Chelsea. Bo Londynczycy zaatakują na Stamford Bridge. Będą musieli. 
Żeby to było możliwe potrzebny będzie Fabregas,który w Paryżu był,ale jakby go nie było. Hiszpan widniał co prawda w protokole meczowym, ale postanowił że na boisko wejdzie jego sobowtór.
A tak całkiem serio, to i on i Hazard znowu zawiedli. Ani nie grają ani nie biegają w tym sezonie, więc i tak w tym aspekcie trzeba uznać za sukces,że Belg choć starał się tą druga czynność w Paryżu wykonywać. Wychodziło średnio,ale liczą się chęci.
Powinien wziąć przykład z Azpilicuety,jednego z lepszych The Blues w tym meczu. O Lucasie nie wspominam,bo Hazard wyglądał przy nim jak Towarowy przy Pendolino.
Cała Chelsea przypominała trochę Przewozy Regionalne.
Niby jeżdżą, ale przyspieszają dwa razy na całą trasę. Maszynista Hiddink zrobił już dużo po przejęciu rozbitego i wykolejonego pociągu od Mourinho.
Zobaczymy jak daleko w tym sezonie zajedzie. Wracając do Paryżan, to między Bogiem,a prawdą mieli oni sporo szczęścia..bo Diego Costa mógł przecież pokonać Trappa, kto wie jakby to było...
Co by nie mówić w Londynie będzie ciekawie, PSG czekają łatwe wygrane w Ligue 1, no a potem.....London Calling!