Początek
roku dał nową erę. Erę, podczas której futbol może się przenieść na wschód, do
kraju Smoka. Transfery Ramiresa, Teixeiry, czy chyba najbardziej absurdalna
transakcja w historii XXI wieku- odejście Jacksona Martineza z Atletico za blisko
50 milionów daje wiele do zastanowienia. Ostatnio do grona tych piłkarzy
dołączył Ezequiel Lavezzi, wicemistrz świata, który do końca kontraktu w PSG
miał cztery miesiące. Miał to kluczowe słowo.
Mimo
takiego krótkiego czasu do wygaśnięcia umowy Chińczycy zapłacili Paryżanom 10
milionów euro i Pan Lavezzi od lutego będzie zachwycał swoimi umiejętnościami w
państwie środka. Śmieszą mnie jednak opinie, że futbol staje się coraz bardziej przepłacony.
Ja
przepraszam bardzo, ale czyja to jest wina? Okej, niektórzy naprawdę
przesadzają (tutaj muszę trochę ponarzekać na moją ukochaną Premier League),
ale na miłość boską, to że Chińczycy płacą za snajpera Atletico Madryt, jednej
z najlepszych drużyn w Europie, mało tego, gracza dobrze prosperującego, to nie
oznacza że futbol doszedł do ściany.
Ba! Beniaminek tamtejszej ligi pozyskał Gervinho, więc gracza o uznanej marce w Europie.
Ba! Beniaminek tamtejszej ligi pozyskał Gervinho, więc gracza o uznanej marce w Europie.
Kilka
lat temu, szejk Mansour postanowił kupić Manchester City. Czy na złe nam,
kibicom to wyszło? Czy gdyby nie niebotyczne transfery Gaël’a Clichy’ego, Samira Nasriego i Segio
Agüero, to oglądalibyśmy tak ekscytującą walkę o mistrzostwo Anglii w sezonie
2011/12?
Takiego finiszu w historii angielskiej piłki nie było NIGDY!
Nawet w 1992 roku!
Czy to, że Nasser Al-Khelaifi jest prezesem Paris-Saint
Germain komuś przeszkadza? Futbol prezentowany przez Paryżan daje iskierkę
nadziei, że w tym sezonie Champions League wreszcie ktoś się wyłamie z
dominacji Barcelony, Realu czy Bayernu.
Wiele ekip oczywiście wydaje pieniądze w błoto (niestety znów
trzeba zganić kluby z Wysp; patrz: Newcastle United, Aston Villa i ostatnio ku
mojemu smutkowi- Manchester United).
Są wszakże zespoły, gdzie pieniądz to wartość nadrzędna, tj.
Bayern Monachium, gdzie brak galaktycznych wzmocnień pow. 50 mln euro.
Wkurza mówienie, że pieniądz niszczy rywalizację, bo
koniunktura w futbolu, jak wszędzie się zmienia. Pewnie za kilka lat za
piłkarzy będzie się płacić setki milionów. Taka jest natura, popyt na dobrych
zawodników wzrasta, bo i więcej jest dobrych, bądź bardzo dobrych klubów. Takie
są koleje losy, naturalne zresztą.
Jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia były transfery zawodników, powiedzmy sobie szczerze wątpliwej klasy do topowych zespołów. Bo tych zespołów było mniej. Dwaj mocarze z Hiszpanii, kluby angielskie: Manchester United, Liverpool, w Niemczech Bayern, a we Włoszech: kluby z Mediolanu, ewentualnie Stara Dama z Turynu.
Chelsea, do momentu
przejęcia przez Abramovicha była solidną firmą, ale o półkę niżej niż
wymienione wyżej kluby.
Transfery, dzięki którym na firmamencie Champions League „The
Blues” się pojawili, tylko wzmocniły rywalizację. Gdyby nie Rosjanin Didier
Drogba być może nie zostałby legendą Chelsea, a Michael Essien grałby do końca
kariery w Olympique Lyon.
Kiedyś, gdy pieniądze odgrywały mniejszą rolę były też i
ligi, które na tym korzystały. Obecnie nie do pomyślenia jest, by do półfinału
Ligi Mistrzów, nie mówiąc o finale czy triumfie, dochodziły Deportivo La Coruna
czy FC Porto.
Futbol owszem zmierza ku granicom finansowych absurdów, ale
moim zdaniem nie jest to takie złe jak wszyscy malują. Piłka staje się coraz
bardziej prestiżowa, mimo że mniej elitarna.
Zwiększa się jednak rywalizacją, a o to w tym biznesie
przecież chodzi.
Podsumowując ten wywód prędzej czy później musiało dojść do
eskalacji piłki nożnej na rynek azjatycki. Tamte kluby płacą bardzo dobrze, za
graczy niekiedy podstarzałych, wcale nie tak świetnej jakości, jak się nam to
wydaje. Dzięki temu Europa będzie się bogaciła, co doprowadzi do piłkarskiej inflacji,
czego dowodem może być już najbliższe okno transferowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz